Jest rok 1939. Nikt jeszcze nie wie, że losy polskiej dziewczynki z Kresów Wschodnich zostaną związane z Indiami i że ta daleka droga będzie prowadzić przez nieludzką ziemię, przez Syberię. Wandzia Nowicka jako 13-letnie dziecko została wywieziona w głąb Związku Sowieckiego z mamą i braciszkiem, i tylko cud sprawił, że przeżyła. Jego autorem był hinduski maharadża, który ocalił polskie dzieci od śmierci, głodu i chorób, dając im drugie życie. Jego postać była tematem spektaklu tańca, który przedstawiła wnuczka Wandy, Apeksha Niranjan, wspieranego animacjami, opowieściami i komentarzami Moniki Kowaleczko-Szumowskiej, pisarki, scenarzystki, producentki, zafascynowanej historią sierot, uratowanych przez maharadżę Nawanagaru.

Pierwsza wywózka na Sybir

Rodzina Wandzi Nowickiej została wywieziona na Syberię w Wielkanoc. Była to pierwsza z trzech zsyłka Kresowiaków, bo po 17 września 1939 r. ich ziemię Sowieci uznali za swoje terytorium. Przez 20 dni wieziono ich na kraniec ZSRR do przymusowej pracy, jedynym posiłkiem była tylko gorąca woda. Tych miejsc na Syberii było 130, nikt nie próbował nawet stamtąd uciekać.

W 1941 r. na mocy porozumienia Sikorski-Majski, Stalin ogłosił amnestię dla Polaków żyjących na terenie ZSRR, umożliwiając też polskim dowódcom formowanie polskiej armii. Los cywili, w szczególności dzieci, wywiezionych do Rosji nie był obojętny generałowi Sikorskiemu. Rozmawiał o tym m.in. z maharadżą Nawanagaru, Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeją, hinduskim arystokratą i dyplomatą, będącym członkiem Gabinetu Wojennego Wielkiej Brytanii, który przyrzekł przyjąć najmłodszych uchodźców polskich w swoim księstwie. – Indie nie były wówczas jednolitym państwem, do zjednoczenia doszło dopiero po 1945 r. – wyjaśnia Monika Kowaleczko-Szumowska, która nosi przy sobie kartonik z analogowymi fotografiami dzieci ocalonych przez maharadżę i ręcznie pisane pamiętniki jednego z nich z 1947 r., z którymi nigdy się nie rozstaje (zdigitalizowane przez IPN – przyp. red.). Jej opowieści, m.in. o Wiesławie Stypule, którego mama Kazimiera, odnalazła go w Indiach przez Czerwony Krzyż, przeplatały taniec Apekshy. Jej choreografie były opowieścią o kolejnych etapach trudnej wędrówki jej babci, Wandy i o bezpiecznym przystanku w Indiach.

Przystanek w Balachadi

Maharadża Nawanagaru zbudował specjalne osiedle w wiosce Balachadi, gdzie mali polscy uchodźcy zyskali drugie życie. Wskutek epidemii, głodu i nadludzkiej pracy na Syberii wielu z nich straciło oboje rodziców. Wielu z nich znalazło się w sowieckich sierocińcach, w których egzystowało z ulicznikami i przestępcami. Rząd polski na emigracji znał ich położenie, specjalni delegaci szukali więc małych polskich obywateli, by wyrywać ich z nieludzkiej ziemi.

Po tych przejściach Balachadi stała się dla nich rajem. Dzieci dotarły do Indii wychudzone i wygłodzone. W dzień przyjazdu maharadża powiedział do nich: – Nie uważajcie się za sieroty. Jesteście teraz Nawanagaryjczykami, ja jestem Bapu, ojciec wszystkich mieszkańców Nawanagaru, w tym również i wasz. I tego słowa dotrzymał. Zapewnił im opiekę lekarską, znakomitą edukację, a one odwdzięczały mu się wystawiając dla niego jasełka, „Kordiana” Słowackiego, i tuląc się do niego. Miały np. sprzęt sportowy prędzej niż jego własne pociechy, które zresztą uwielbiały wizyty w tej wiosce i które do dziś nazywają Polaków braćmi i siostrami (w Indiach żyją jeszcze córka i syn maharadży). W Balachadi panowało również poszanowanie dla katolickiej religii i polskich obyczajów. – Doszło do tego, że hinduski listonosz nauczył się paru zwrotów po polsku: „Jest list”. „Nie ma listu” – mówi Monika Kowaleczko-Szumowska.

Osiedlem zarządzał ks. Franciszek Pluta, pozostający z maharadżą w bardzo dobrych relacjach. Na obszarze księstwa Nawanagaru było jeszcze jedno osiedle, w Valivade (dla 5 tys. osób, w księstwie Kolhapur), gdzie prócz dzieci przebywały także osoby dorosłe. To tam właśnie trafiła babcia Apekshy, która w Indiach znalazła dom na zawsze.

Koniec Edenu

Po wojnie komunistyczna Polska upomniała się o osieroconych, małych obywateli. Maharadża zrobił wszystko, by uniknęły deportacji i adoptował 200 dzieciaków, które nie miały nikogo i były nieletnie. Adoptowali je także ks. Franciszek Pluta i Jeffrey Clark, przedstawiciel rządu brytyjskiego. Niestety tylko 10 procent dzieci zesłanych do Związku Sowieckiego miało szczęście znaleźć w Indiach bezpieczny dom. Reszta została w Rosji, egzystując w opłakanych warunkach i nie przyznając się do polskości ze strachu przed represjami– wyjaśniała Monika Kowaleczko-Szumowska, prezeska fundacji Nil Desperandum.

W tym czasie zmieniła się też sytuacja Indii, które po 1945 r. zostały zjednoczone. Maharadża musiał zrzec się swego tytułu i ziem. W okolicy zrobiło się też bardzo niebezpiecznie, osiedle dla polskich dzieci było położone w niedalekiej odległości od granicy z Pakistanem. Dlatego zapadła decyzja, by dzieciom maharadży znaleźć nowe domy na świecie. Zamieszkały w Afryce, obu Amerykach, w Australii i Nowej Zelandii. 

Wnuczka małej Wandzi

Apeksha, wnuczka Wandy Nowickiej, jest bardzo popularną w Indiach artystką, aktorką, tancerką, łączącą tradycyjne hinduskie formy tańca z europejskimi, np. z flamenco czy tańcem irlandzkim. W Polsce, we Wrocławiu, w Gliwicach, Jeleniej Górze czy Krakowie ma licznych przyjaciół. Niedawno odnalazła też polską rodzinę. Zapowiadając przed publicznością kolejne opowieści, wyrażane tańcem, mówiła po polsku.

W ostatniej choreografii widzowie usłyszeli fragment wiersza Wiesława Stypuły, ocalonego przez maharadżę (zmarł dwa lata temu, w wieku 90 lat). Jego słowa zostały wyryte na pomniku na dawnym osiedlu dla małych uchodźców: „Bądź pozdrowiona ziemio daleka, ziemio przyjazna, ziemio ludzka, ziemio dobra”. – Wiesio chętnie wracał do Indii i przyjeżdżał z powrotem do Polski  o 10 lat młodszy – uśmiechnęła się Monika Kowaleczko-Szumowska.

Powstańcy warszawscy i dzieci maharadży

Pisarka pojechała pierwszy raz do Indii w 2017 r. z filmem animowanym prezentującym historię powstania warszawskiego („Fajna ferajna, czyli powstanie oczyma dzieci”). Jej film wygrał festiwal filmowy w Jaipur, a temat, choć dla Hindusów niby tak odległy, stał się im bardzo bliski, bo przecież mieszkańcy tego kraju, tak jak Polacy, przez wieki toczyli walki o wolność. O, paradoksie! Monika Kowaleczko-Szumowska poznała Apekshę nie w Indiach, lecz w Polsce, w zamku w Sobótce, dwa lata temu. Od tego momentu są nierozłączne i popularyzują wiedzę o tym fragmencie polskiej historii, z którym splótł się los jej polskiej babki.

Widowisko pod tytułem „Dzieci Maharadży” wystawiło i zrealizowało Konińskie Centrum Kultury. Wydarzenie organizowała Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie w ramach projektu „Bezpieczny Senior”, gości witał dyrektor tej instytucji, Damian Kruczkowski. Widzowie byli wzruszeni i obiecali, że poniosą historię o polskich dzieciach maharadży dalej. W hallu można też było kupić książkę Moniki Kowaleczko-Szumowskiej „Bapu. Opowieść o dobrym maharadży”.

REKLAMA:

Zapowiedzi

Partnerzy KDK