– O tym, że gram na akordeonie, zrządził przypadek. Jeśli przypadkiem jest, że mama znała pana Zenona Kosmalskiego, nauczyciela gry na akordeonie, także znakomitego znawcę tego instrumentu, chyba jedynego w Koninie, który akordeon potrafił naprawić. I to właśnie pan Zenon Kosmalski był moim pierwszym nauczycielem, który pokazał mi, jak instrument trzymać, jak paski wpiąć. Gdybym spotkał innego nauczyciele, to znaczy – gdyby mama znała innego nauczyciela, pewnie grałbym na innym instrumencie. A tak mając lat 9 czy 10 trafiłem do konińskiej Szkoły Muzycznej, gdzie w podstawówce, czyli na stopniu I, uczył mnie także pan Grzegorz Antkowiak.

Szkoła średnia muzyczna była swego rodzaju horrorem: w czasie sześciu lat miałem trzech czy czterech nauczycieli. Kiedy już dowiedziałem się, co mam grać, jaki repertuar opanować, przychodził następny i… od początku. Ta sytuacja byłą mocno stresująca. Aż trafiłem do pana Artura Matejuka, który te wszystkie kwestie programowe wyprostował, także i mnie postawił do pionu. Bo nie byłem „poukładany”. Na przykład zrobiłem sobie rok przerwy od szkoły, od muzyki. Mogę powiedzieć, że dzięki panu Matejukowi szkołę muzyczną skończyłem (a także normalne III Liceum) a co najważniejsze – przygotował mnie do egzaminów do Akademii Muzycznej w Gdańsku, którą też ukończyłem, jako akordeonista – instrumentalista, z tytułem magistra.


Krystian Weber (2009 r.). Zdjęcie – Andrzej Moś

– Nigdy nie zdarzyło mi się, bym odczuwał, by dano mi odczuć, że akordeon to instrument pośledni. Jak to się mówiło i pewnie nadal się mówi: weselny. Może dlatego, że nie chodziłem na lekcje prywatne, tylko od razu trafiłem do szkoły muzycznej, a w niej graliśmy przede wszystkim muzykę poważną. Ja już zresztą trafiłem na czas, gdy na akordeon było mnóstwo opracowań znakomitych kompozytorów. Pojawiały się też kompozycje bardzo współczesne, wręcz eksperymentalne, do których wykonania klawisze już nie wystarczały.
Poza tym ciągnęło mnie do pianina. Często grałem na pianinie. Mieliśmy w domu Calisię. Ładnie brzmiało. Bardzo często właśnie na pianinie akompaniowałem, na przykład śpiewającym koleżankom. Z Anią Śmigielską przez trzy lata z rzędu zakwalifikowaliśmy się na Spotkania Zamkowe w Olsztynie, także śpiewając piosenki Osieckiej. To zdaje się najsłynniejszy w kraju festiwal poezji śpiewanej.  W przygotowaniach pomagała nam Hania Kubacka-Kujawińska. Z Agnieszką Osiecką spotkaliśmy się na scenie konińskiego „Oskardu”. To spotkanie z nią, zorganizowane bodajże przez jakieś radio,  przeplecione było piosenkami w wykonaniu między innymi Eweliny Ciszewskiej. Akompaniował jej zespół, w którym ja grałem na fortepianie. Na tyle podobały się jej nasze wykonania, że zaprosiła Ewelinę Ciszewską na uroczystość wręczenia Nagrody Artystycznej Polskiej Estrady PROMETEUSZ. To znaczy Agnieszka Osiecka miała otrzymać PROMETEUSZA, zaś Ewelina miała być jej gościem szczególnym, który wystąpi w czasie koncertu, śpiewając dwie piosenki: „Oczy tej małej” i „Ulicę japońskiej wiśni”. To był rok 1994, uroczystość odbywała się w Sali Kongresowej w Warszawie. Ja byłem tam… osobą do towarzystwa. Poszedłem z Eweliną na próbę, zobaczyć, jak to wygląda. Nie wiem dlaczego, ale zabrałem ze sobą do Warszawy nuty obydwu piosenek. Na próbie okazało się, że dla Eweliny nie ma akompaniatora. A ja miałem nuty, stało pianino… Jak wypadł koncert? No, cóż… pamiętam tylko jak wchodziłem na scenę i schodziłem ze sceny.

- Do zespołu akordeonistów Ryszarda Piotrowskiego trafiłem będąc jeszcze uczniem średniej Szkoły Muzycznej w Koninie. Wtedy w Konińskim Domu Kultury zaczął działać Młodzieżowy Zespół Akordeonowy. Tam spotkałem się z Pawłem Trzosem, Radosławem Będkowski. O, parę osób się przez zespół przewinęło. Ale wtedy także z Konińskiego kameralnego Zespołu Akordeonowego odszedł trzeci akordeon, Mariusz Macyszyn, i ja zająłem jego miejsce. Dwanaście lat później zająłem miejsce pierwszego akordeonu.
Nie mam szczególnie ulubionego repertuaru. Może dlatego, że nie jestem typem solisty. Kameralistyka? Tak, owszem, bardzo mi ten rodzaj muzykowania odpowiada. Bardzo w pamięci utkwił mi konkurs w Sanoku, w kwietniu 2006 roku.  To były Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe. Około 200 muzyków,  reprezentanci ognisk muzycznych, szkół i akademii muzycznych. Bardzo odstawaliśmy… wiekiem. Ja tylko byłem żółtodziobem, zresztą to był mój pierwszy konkurs. W efekcie  otrzymaliśmy wyróżnienie ministra kultury „za wieloletnie propagowanie kultury polskiej”.

*

- Ile już lat grasz z Konińskim Akordeonowym Zespołem Kameralnym?
- Myślę, że ze czternaście lat…
- W kronice zespołu doczytałem się, że przyszedłeś do zespołu 1 września 1996 roku. A więc już siedemnaście lat.
- Niesamowite. A wiesz, że dopiero teraz odczuwam potrzebę spotkania się z zespołem i grania. Próby mamy w każdą środę i ja wreszcie na tę środę czekam, z niecierpliwością, jak na coś szczególnego.
- Dojrzewasz jako muzyk…
- Z tym moim dojrzewaniem jest pewien kłopot. Mam problemy z robieniem czegoś do końca… Może teraz będzie inaczej. A może to dlatego, że zespół się radykalnie zmienił. Oczywiście nadal prowadzi go Ryszard Piotrowski, ale ze składu odeszli starzy muzycy. Przyszli nowi. Waldek Jednoróg, Robert Strzyżykowski, Przemysław Kusiołek, jest też Paweł Trzos. Ryszard bardziej skupił się na przygotowywaniu opracowań, na dyrygowaniu nami. Wreszcie czuję, że złapałem z nim, jako dyrygentem, kontakt. W efekcie powstaje nowa jakość. Sądzę, że koncert  z okazji 35-lecia zespołu będzie, chyba, ciekawszy muzycznie od poprzednich. Nie żebym do poprzednich koncertów odnosił się lekceważąco. Mnie się wydaje, że teraz zespół staje się dojrzalszy muzycznie.

REKLAMA:

Relacje

Zapowiedzi

Partnerzy KDK