Bartłomiej Topa powiedział o Grzegorzu Jaroszuku, że ma on własny charakter pisma. Widzowie konińskich DEBIUTÓW, którzy oglądali jego film dyplomowy „Opowieści z chłodni”, a po nim debiut – „Kebab i Horoskop” przyznają mu rację. Debiutujący twórca filmowy ćwiczy się w swojej narracji, po której wiadomo i nie wiadomo, czego się spodziewać. Jacy jesteśmy w jego oczach? Tak smutni, że aż śmieszni? Autora debiutanckiej fabuły zapytał o to Andrzej Moś, szef programowy DEBIUTÓW. Spotkanie z Grzegorzem Jaroszukiem odbyło się w ramach tego wydarzenia 26 listopada br. w Kinie Studyjnym CENTRUM. 

Paradoksalnie, pytania o smutek i melancholię,  zamyślenie – padły w mieście, które chińska ekipa filmowa ze „Statystów” (reż. Michał Kwieciński) wybrała za miejsce idealne do nakręcenia… „Smutnego wiatru w trzcinach”. Czy koninianie to najsmutniejsi Polacy? –  Bywamy częściej śmieszni w swoim smutku niż wtedy, gdy bardzo chcemy stać się uperbohaterami – tłumaczył Grzegorz Jaroszuk, twórca debiutu „Kebab i Horoskop”. W jego filmach – zaistniała pesymistyczno-optymistyczna skaza. Od „Opowieści z chłodni” sposób opowiadania tego reżysera nosi w sobie takie piętno, bardzo przyjemne w odbiorze dla widza. Na jego filmach nie ryczy się ze śmiechu. Bawią absurdem. Spowalniają. Zatrzymują. Od czego zaczynał niebagatelny już dla polskiego kina twórca? – Na początku liceum zacząłem chodzić do Kina ILUZJON. Obejrzałem tam mnóstwo filmów, które były mi bliższe niż szkoła. I zapragnąłem je robić, tylko nie wiedziałem jak. Do Szkoły Filmowej w Łodzi dostałem się za trzecim razem. Na początku robiłem typowe ćwiczenia, standardowe dramaty psychologiczne, od których potem trzeba się wyzwolić. Na III roku zrealizowałem etiudę „Historia o braku samochodu”, 12 ujęć w planie ogólnym, to wszystko, ale to było już moje. Moim opiekunem artystycznym był Jan Jakub Kolski, który ma własny wyrazisty styl. Nie narzucał mi sposobu patrzenia na świat, rozmawialiśmy o rzemiośle. Zostałem później jego asystentem na planie filmu „Wenecja”. To był mój pierwszy profesjonalny plan. Dyplomem były „Opowieści z chłodni”.

Akcja, jeśli można użyć takiego sformułowania, jego debiutu reżyserskiego „Kebab i Horoskop” toczy się w sennym sklepie z dywanami, do którego nie zagląda żaden klient. Właściciel sklepu postanawia zatrudnić specjalistów od marketingu. Są nimi dwaj hochsztaplerzy – wylany z gazety, piszący horoskopy młodzian i jego kumpel, pracownik kebabowni, który pod wpływem napisanych przez niego „porad” porzucił mało intratną posadę w tureckiej restauracji. – Uznałem marketing za wdzięczne pole do popisu dla ściemy. Moi bohaterowie mówią językiem, który nic nie znaczy. Dzięki niemu odnajdują swoje miejsce. Tekst, którym posługują się aktorzy został napisany, nie był improwizowany. Wyciągałem go z podręczników do marketingu i przekręcałem, by był jeszcze bardziej absurdalny – tłumaczył Jaroszuk.

Jak mówił, niemal w stu procentach udało mu się obsadzić wymarzonych do tego filmu aktorów. Z Justyną Wasilewską i Michałem Żurawskim pracował już przy „Opowieściach z chłodni”. Scenariusz do „Kebaba i Horoskopu” powstawał trzy lata. – Udało się Panu zebrać na planie aktorów znanych, mniej znanych, charakterystycznych. Typował Pan konkretnie? – pytał Andrzej Moś. – Na etapie scenariusza nie myślałem o konkretnych aktorach. Lista marzeń powstała później i spełniła się – tłumaczył Jaroszuk. – Bardzo chciałem pracować z Andrzejem Zielińskim. Grał mocne typy, gangsterów, a mnie się podobał zawsze ten jego smutek, melancholia w oczach. Był jedyną osobą, z którą spotkałem się po przeczytaniu przez nią scenariusza. Przyglądał mi się. Popatrzył na mnie i poszedł. Później, kiedy lepiej się poznaliśmy, powiedział mi, że przyszedł sprawdzić, czy nie jestem wariatem. Ucieszył się, że mógł zagrać coś innego. Z relacji Bartłomieja Topy, tytułowego Kebaba, wiemy już, że poziom absurdu, jakiego doświadczyli aktorzy, sprawiał, że reżyser kilkakrotnie wypraszał ich z planu. Praca wymagała ogromnej dyscypliny w utrzymaniu zwolnionego tempa, zachowaniu rytmu tej fabuły. – Spotkanie z ekipą aktorską było ważnym etapem, dużo rozmawialiśmy o konwencji tego filmu. Wiedzieli o co chodzi, ale trzeba było jeszcze zwolnić. W sklepie z dywanami było cicho. Atmosfera była więc naturalna, nie docierały do nas żadne odgłosy ze świata. Początkowo chcieliśmy go zbudować. Zastanawiałem się, kto normalny wynajmie nam i zamknie sklep na 10 dni zdjęciowych, ale znalazł się i taki śmiałek. 

Bartłomiej Topa mówił, że Jaroszuk ma własny charakter pisma. Andrzej Moś – że od „Opowieści z chłodni” konsekwentnie się w nim ćwiczy. Jakie będą kolejne filmy reżysera, który ma za sobą niepowtarzalny debiut? – Trudno powiedzieć. Chociaż trudno też uciec od samego siebie. Absurd jest dla mnie narzędziem do opowiadania historii. Zawsze jest coś wspólnego pomiędzy filmami jednego reżysera – zakończył debiutant, dla którego inspiracją jest kino skandynawskie i czeskie.


Fot. Zdzisław Siwik

REKLAMA:

Zapowiedzi

Partnerzy KDK